Prośba!

Proszę o niekopiowanie zdjęć oraz tekstów z niniejszego bloga! Blog ten wymaga pracy i wysiłku, kopiowanie zamieszczonych materiałów jest kradzieżą!

Zacznijmy od . . .

... tego, że doba ma za mało godzin,
... że liceum to okropna egoistyczna świnia,
... że dzień za krótki,
... że noc za szybko,
... obiad za późno,
... lekcji za dużo,
... życia za mało!

Otóż Fly jest na mnie pogniewana. Serio i nie ściemniam! Od tygodnia nie śpi ze mną na łóżku, tylko na swoim posłaniu, którego zdawło by się, do tej pory, okropnie nienawidzi. Mogę prosić, skomleć, wołać - Fly ledwo podniesie na mnie oko z wyrazem obrzydzenia po czym dalej niewzruszenie śpi tam gdzie NIGDY NIE SPAŁA! Mój mózg nie chce tego przetworzyć, moje nogi samoczynnie dostają przykurczu mimo, że psa na łóżku nie ma, ręce same wyciągają się po ukradzioną kołderkę, a usta przez sen automatycznie mówią: "Flaaaj pooosuń duuuupskooo!". Rano zamiast machającego ogona i radośnego HAU, jest 5 minutowe przeciąganie, ziewanie i leeniiiweee zejście po schodach. Na radosne: "Tutiku spaaacer!" reaguje spojrzeniem i miną:

No cóż... nie ma się psu co dziwić, moje życie toczy się teraz według schematu szkoła->dom->spanie-> szkoła itd, itd... A moje biedne piesisko dzielnie to znosiło, jednak ostatnio postanowiło ogłosić strajk, za co bardzo jej dziękuję - pomoże w motywacji!
W odgniewaniu pomógł super długi spacer, razem z friiiiisbie, piłeczką i szarpaczkiem w roli głównej. Po takiej akcji flegmatyczny, pogniewany pracoterminator wrócił do swojej radosnej formy - piłkopochłaniacza:

Co mnie bardzo cieszy :-) Ciekawe czy wróci dziś na łóżko czy dalej będzie udawać pogniewaną księżniczkę... 



Ten nowy!

Zapraszamy serdecznie wszystkich na nowego bloga: 

Więcej tutaj:

SZYSZULCE

Trochę inne blogowanie, takie trochę wyżycie ;-)

Jaki? Jaka? Jakie?



  • 20 kwietnia 2011



Siedząc w samochodzie stojącym w niemiłosiernym korku nadal nie wiedziałam na co się porywam, wiedziałam tylko, że tam w środku "coś" pikło, ale co? gdzie? kiedy? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam, że być może porywam się z "motyką na słońce", że jestem na tyle głupia, że siedzę w tym aucie z mapą na kolanach, z GPS'em, z sercem w gardle i krzyczę tylko: "W lewo, LEWO! Nie! Nie to lewo! To drugie lewo!". Wiedziałam też, że jadę po moje marzenie, może brzydkie, nie kudłate, ale MOJE, moje wymarzone, wyśnione marzenie. 
Po to marzenie przejechałam Warszawę, tysiąc razy gubiąc się po drodze, tysiąc razy powtarzając sobie "weź zawróć i nawet się nie błaźnij", ale jechałam. Uparcie, ale do przodu. I... dojechałam!
Wysiadłam z samochodu na miękkich nogach, ledwo utrzymując pion i wtedy dopiero do mnie dotarło, że jutro muszę wstać o 7:00 żeby wyjść z psem, że jutro muszę temu psu dać jeść, że za tydzień, miesiąc, rok, dwa, trzy będę wstawać o 7:00, czy to zima, lato, słońce, mróz, śnieg ja będę wstawać żeby wyprowadzić psa. W tamtej chwili chciałam zawrócić, wsiąść do samochodu i wracać do domu. I wtedy otworzył się kojec, a z niego wypadło COŚ. To coś przemknęło koło mnie, zostawiając obślinioną twarz i pomknęło dalej, zahaczając o mamę, siostrę i... znikło. Za chwilę znowu się pojawiło ze swoimi bursztynowymi ślepiami, wiatrakiem zamiast ogona, wycieraczką do szyb zamiast języka i słowami: "To jest właśnie Fly." A ja zgłupiałam. Że niby to COŚ mam zabrać do domu? To miotające się stworzenie ma być tym... marzeniem? Zwątpiłam w własną trzeźwość umysłu, niemal czułam jak ktoś puka mnie w głowę biadoląc: "W coś ty się znowu wpakowała?!". A wtedy owo stworzenie z całym impetem wpadło prosto w moje nogi, popatrzyło na mnie i... wszystko znikło. Wszystkie wątpliwości, wszystkie pytania, wszystkie zmartwienia, nie było nic, tylko te cudne - od tamtej chwili już MOJE - ślepia. Ludzie przez całe życie się śpieszą, a więc szybko, szybko do samochodu i dalej, dalej. 
A ja pamiętam doskonale ten moment na parkingu jak we dwie jadłyśmy bardzo niezdrową zapiekankę, ja i ona, MOJA ona. Pamiętam to jej "księżniczkowanie" i królewskie oblizywanie. Pamiętam jak założyłam jej obrożę i powiedziałam, że od teraz jest już moja i tylko moja, bo nawet podpisana, a ona tymi swoimi wycieraczkami wylizała mi caaałą twarz. 









20 kwietnia 2012

Godzina 10:00 rano. 
- Fly! Weź wstawaj! Trzeba wyjść! 
Pies leży.
- Flyyyy! Idziemy na spacer!
Pies przewraca się na drugi bok.
- Fafiszczu, jeżeli w tej chwili nie wstaniesz z tego łóżka schowam piłeczkę i nie oddam!
WZIUUUUUUUUM!
Pies w gotowości stoi pod drzwiami.
Ach, wystarczą te dwa magiczne słowa

Minął rok. 365 dni. 8760 godzin. 525600 minut. Co się zmieniło? WSZYSTKO. Czy na lepsze? Śmiem powiedzieć, że na najlepsze z najlepszych :-) Mam psa, który zawsze jest przy mnie, który spełnia się w roli przyjaciela w 101%. 

A dziś? 

Dziś mogę powiedzieć, że mój pies jest 1500 km ode mnie i strasznie mi jej brakuje, brakuje mi kogoś kto zajmuje 3/4 mojego łóżka, kto robi za grzałkę najlepszą z najlepszych, brakuje mi mokrego nosa, ślicznych ślepaków, łaskotek między opuszkami. Brakuje mi spacerów, piłeczkowania, klikania. BRAKUJE MI MOJEGO PSA! 

I radzę Wam nigdy, nigdy, przenigdy nie pozwalajcie zabierać sobie psa! Choćby chwilowo!
Matko, a to dopiero 8 dni... Jeszcze 3 dni! 70 godzin i JUŻ!